11/13/2015

Osiemnaście

Siedziałam na podłodze korytarza wpatrując się w tajemniczą pustą ścianę pomiędzy parą drzwi. 

Było w niej coś dziwnego. Dlaczego miałaby się znajdować pusta przestrzeń na środku korytarza? Musiało być z nią coś nie tak, ale co?

Owiał mnie delikatny wietrzyk, który wpadł przez otwarte okno na końcu korytarza. 

Zdjęłam gumkę z nadgarstka i związałam nią włosy układając je w koczek. 

Wróciłam do przyglądania się ścianie. 

Mysłałam, że jak będę się w nią wpatrywać wystarczająco intensywnie, to odpowiedź przyjdzie sama. W końcu dostrzegę nierówna linię w tapecie albo nikłą krawędź ukrytych drzwi. Jednakże, siedziałam tam przez prawie pół godziny, a ściana pozostała gładka. 

Ale tam musi coś być. 

Harry sam powiedział, że coś mu się z nią kojarzy. 

Rozszerzyłam oczy. 

Harry

Zerwałam się na równe nogi i pognałam schodami w dół niemalże wywracając koziołka na ostatnim schodku. Złapałam się balustrady dla utrzymania równowagi, po czym sprintem popędziłam przez dom w kierunku tylnich drzwi. 

Oczywiście z moim szczęściem mój ojciec był w kuchni i zawieszał kolejne zdjęcia. 

- Wow, albo desperacko chce ci się siusiu i zapomniałaś gdzie jest łazienka, albo uciekasz przed dzikim strusiem. - Odłożył młotek na blat i posłał mi uśmiech. 

- Ani jedno, ani drugie. - Powiedziałam próbując wymyślić jakieś kłamstwo. Położyłam dłoń na klamce tylnich drzwi. - Ja, um... zobaczyłam królika w trawie za oknem. 

Brwi taty wystrzeliły do góry. 
- Ooo, który gatunek? Amerykański królik czy zając? 

- Właśnie nie wiem i zamierzam się dowiedzieć. - Pokiwałam szybko głową wiedząc, że gram na miłości taty do odkrywania gatunków. 

- Idę z tobą. - Ojciec zaczął zmierzać w stronę drzwi. 

- Nie! 

Był zaskoczony moim wybuchem.

- To znaczy... - Odparłam zmiękczając ton. - Powinieneś zostać i dokończyć wieszanie zdjęć. Zbyt duży hałas może go wystraszyć.

Przytaknął wracając na drabinkę. 
- No oczywiście, że tak. Widzisz, wszystkie te programy dokumentacyjne z Discovery Channel nie poszły na marne! 

Posłałam mu szybki uśmiech, by po chwili wyjść przez drzwi i przebiec długość podwórka. 

Pośpiesznie otworzyłam bramę i zatrzymałam się na sekundę żeby złapać oddech, po czym znów biegnąc pokonywałam ścieżkę dopóki nie wparowałam na łączkę doszczętnie padnięta. 

Harry siedząc na jednej z huśtawek uniósł brwi, kiedy spojrzał na mnie. 

Podparłam się dłońmi o kolana próbując złapać oddech. 

- Czy ty właśnie pobiegłaś w maratonie? 

Wskazałam na niego palcem ledwie łapiąc normalny oddech. 
- Zamknij się. - Fuknęłam. - To najwięcej ile ćwiczyłam od ośmiu miesięcy. 

Prawie znów straciłam oddech, kiedy jego usta ułożyły się w łobuzerski uśmieszek. 

- Więc... - Powiedział odchylając się delikatnie na huśtawce. -...ktoś tu się chciał spotkać, co?

Wyprostowałam się próbując przypomnieć sobie powód dla którego wybuchłam taką energią. 
- A, tak. - Odparłam przytakując. Złapałam go za rękę i podciągnęłam go z huśtawki. 
- Ściana. - Powiedziałam. 

Chłopak zmarszczył brwi. 
- Co z nią?

- Chodź. 

Ciągnęłam go za nadgarstek, kiedy szliśmy ścieżką, a w pewnym potknął się o gałąź na co zaczęłam się śmiać. Weszłam do domu tylnymi drzwami mówiąc ojcu, że zgubiłam królika, a Harry przeszedł przez ścianę salonu po drugiej stronie domu. 

I w końcu stanęliśmy przed ścianą. 

- Przejdź przez nią. - Powiedziałam Harry'emu szeptem. 

Uniósł na mnie brwi. 

- Na co czekasz?

Pokręcił głową wzruszając ramionami. 
- No dobra. 

Zaczął iść w kierunku ściany najpierw wyciągając do niej dłoń. 

Ale ona przez nią nie przeszła. 

Zmarszczył brwi ponownie sięgając do ściany, ale jego ręka zatrzymała się na murze. 

- Co się dzieję? - Zapytałam. 

- Nie wiem. - Odparł. - Nie chce mnie wpuścić. - Spróbował przejść przez nią stopą, ale bez powodzenia. 

Przecież minutę temu przeszedł przez ścianę w salonie, więc co było nie tak z tą ścianą, że nie mógł jej przekroczyć? 

- To się robi dziwne. - Wyszeptałam. 

- Jane. - Harry rzekł z zaniepokojonym wyrazem twarzy. - Co myślisz, że się za nią znajduje? 

Uniosłam ramię. 
- Nie wiem. Może być tam wszystko. 

- Wszystko. - Powtórzył, a jego twarz miała ciągle ten sam wyraz. Spojrzał na mnie. - A co jeśli tam jest moje ciało? 

Rozszerzałam oczy. Ta myśl w ogóle nie przyszła mi do głowy, do teraz. Czy to możliwe? Czemu zabójca zostawiłby ciało w jednym z pokojów w domu Harry'ego, a poźniej zapieczętowałby go? I jakim cudem rodzice Harry'ego by o tym nie wiedzieli? 

To chore poczucie, że rodzina chłopaka miałaby coś wspólnego z jego śmiercią zaczęło się we mnie pogłębiać. 

- Musimy się dostać do środka. - Powiedział Harry ściszonym głosem. 

- Jak? - Odpowiedziałam. - Nie możemy jej rozwalić. Rodzice dostaliby szału. 

- Nie wiem. - Odparł kręcąc głową. Z powrotem spojrzał na ścianę. - Ale w końcu musimy dowiedzieć się co za nią jest. 

***

Tej nocy sen w ogóle nie chciał przyjść. 

Zacisnęłam oczy próbując oczyścić myśli, ale w ogóle nie czułam się zmęczona. Myslałam o tej ścianie i wszystkich możliwościach, co mogłoby za nią być. Ciało Harry'ego? Broń zabójcy? Wiadomość od mordercy wyjaśniającą wszystko?

Sama myśl, że może za nią być nieżywe ciało Harry'ego powodowała, że wnętrzności podchodziły mi do gardła. 

Nagle mój pokój zrobił się mały. I zrobiło się gorąco. Za gorąco. 

Wygramoliłam się z łóżka, po czym spojrzałam na zegarek na mojej szafce nocnej. Była pierwsza w nocy, a ja miałam jutro szkołę. Cóż, w sumie dzisiaj. Już był poniedziałek. Ochyda. 

Wyjęłam z szafy kapcie i otworzyłam okno. Chłodne, nocne powietrze owiało moją skórę, kiedy wchodziłam na gałąź. Wzięłam głęboki oddech i zsunęłam się po winorośli na dół.

Moje nogi prowadziły mnie przez podwórko, a trawa łaskotala moje kostki. Miałam na sobie spodnie od piżamy i koszulkę, a włosy pewnie były rozczochrane od leżenia. Dotarłam do bramy. W mroku drzewa wyglądały groźnie, wyciągały się do nieba jak gdyby tylko korzenie powstrzymywały je żeby rosnąć wyżej. 

Kroczyłam ścieżką z księżycem nad sobą, który oświetlał mi drogę. 

Zatrzymałam się jak tylko weszłam na łączkę. Podeszłam do jednej z huśtawek, ale zdecydowałam, że jednak usiądę na ziemi. Trawa była miękka i chłodna. Zaczęłam, jak zwykle, przeczesywać ją palcami.

Harry'ego nie było. Musiał być na cmentarzu. 

W momencie, kiedy o tym pomyślałam chłopak pojawił się w drzewach po drugiej stronie łąki. Kiedy mnie zobaczył jego wyraz twarzy zmienił się w konsternację. 

- Hej. - Przywitał mnie podchodząc do mnie i siadając obok na trawie. - Nie możesz spać? 

Przytaknęłam. 

- Witaj w klubie. - Uniósł kącik ust, a ja odpowiedziałam mu tym samym. 

- Więc. - Zaczął pochylając się żeby oprzeć się łokciami o kolana. - Co cię gryzie? 

Uniosłam brew. 
- Dlaczego uważasz, że coś mnie rzeczywiście gryzie?

Posłał mi znaczące spojrzenie. 

Skierowałam wzrok na moje kolana. 
- Nie mogę przestać myśleć o tej ścianie. 

Przytaknął przygryzając wargę, a jego oczy wędrowały po mojej twarzy. 
- Ja tak samo. 

Odwróciłam wzrok od jego spojrzenia i skierowałam go na świetliki, które sobie latały po drugiej stronie łączki.  Było ich tam tuziny, które tańczyły w powietrzu. 

- Przylatują tutaj co noc. - Odparł Harry. 

- Świetliki? 

- Ta, kto wie co robią w środku dnia, ale w nocy zawsze są tutaj.  

Oglądaliśmy, jak drobinki światła latają wokół siebie niemalże we wdzięcznym tańcu. Zastanawiałam się ile razy Harry, nie mając nic do roboty, po prostu przyglądał się temu przedstawieniu. Dni muszą być długie jak nie możesz zmrużyć oka. 

- Gdzie masz naszyjnik?

Wrociłam na ziemie, a moja dłoń powędrowała do szyji. 
- Oh. - Odparłam. - Moja mama nie pozwala mi spać z naszyjnikami. Boi się, że się rzucę i przekręcę w śnie i się uduszę. 

Harry się uśmiechnął. 
- Ile ona myśli, że masz lat? Cztery?
- I pół. 
Zaczęliśmy się cicho śmiać. Było mi trochę dziwnie bez wisiorka, kiedy już tak bardzo przyzwyczaiłam się do czucia go na szyji. 

- Miałam się o coś cię zapytać. - Zaczęłam bawiąc się kosmykiem włosów. - Dlaczego w ogóle dałeś mi ten naszyjnik?

Uniósł kącik ust. 
- No bo chciałem cię trochę przestraszyć. - Przyznał. 

Zaśmiałam się kręcąc głową.
- Serio?

- Tak, ale to nie jest prawdziwy powód. - Powiedział po czym zmienił pozycje. - Ten naszyjnik był dla mnie bardzo ważny. Należał do mojej babci, jak już ci mówiłem. Kiedy miałem szesnaście lat umarła na raka płuc  - była palaczem. Kilka dni przed śmiercią  zawołała mnie do swojego pokoju i dała mi naszyjnik. Nie wiedziałem dlaczego go miała - to przecież czaszka z kośćmi. Zazwyczaj nie widuje się tego symbolu w biżuterii. Nigdy nie widziałem żeby go nosiła i nigdy o nim nie mówiła. Dała mi go żebym ją pamiętał i powiedziała, że ma dla niej duże znaczenie. 
- Trzymałem go w pudełku, w moim pokoju - tym czarnym, które ty teraz masz. Byłem blisko z moją babcią, przeważnie dlatego, że dawała mi świetne rady. Nie dowiedziałem się dlaczego ten naszyjnik był dla niej wyjątkowy, ale wiedząc, że jest wyjątkowy dla niej był od razu wyjątkowy dla mnie. 
- Po tym jak moi rodzice się wyprowadzili udało mi się dostać do środka domu żeby zobaczyć co zostawili. Znalazłem pudełko z moim zdjęciem i naszyjnikiem na wyspie kuchennej. To były jedyne z moich rzeczy, których nie sprzedali albo się nie pozbyli. 

Spojrzał na mnie. 
- W sumie nie wiem dlaczego dałem ci ten naszyjnik. Chyba po prostu chciałem żebyś go miała. Co bym z nim zrobił tak w ogóle? Nie żyję. - Wzruszył ramionami. - Cieszę, że ci go podarowałem. Ładnie na tobie wygląda. 

Posłałam mu uśmiech. Wiatr poruszał moim włosami, które zsunęły się na moje plecy. Powietrze było znacznie chłodniejsze, gdy Harry siedział tak blisko mnie. 

- Co by się stało gdybym się nie wprowadziła do tego domu? - Zapytałam. 

- Prawdopodobnie skończyłbym jak Em. - Odarł. - Pomiędzy. 

- Biedna Em. 

- Biedna Em. - Przytaknął. 

- Harry?

- Hmm?

- Co jeśli tam, za ścianą jest twoje ciało? 
Spojrzał na mnie. Wiem, że moje spojrzenie wypełnione było zmartwieniem - naprawdę się martwiłam. 

- Wtedy... - Wzruszył ramionami. Widać było, że nie miał na to odpowiedzi i wiedziałam, że jego też to niepokoiło. 

Spuściłam wzrok. 

Sięgnął dłonią do mojego policzka dotykając go delikatnie, po czym odwrócił moja głowę żebym na niego spojrzała. Oddech ugrzązł mi w gardle, a serce przyspieszyło. Moja skóra była zmrożona jak zawsze, gdy mnie dotykał. Jego lodowata aura przenikała mnie do szpiku kości. 

- Mogę czegoś spróbować? 

Wpatrywałam się w niego nie wiedząc jak odpowiedzieć inaczej niż przytakując. Na jego ustach pojawił się uśmiech, a dołeczki się pogłębiły. 

Przysunął się bliżej przykładając delikatnie swoje czoło do mojego. Drugą dłonią odgarnął włosy z mojej twarzy, a tysiące dreszczy przeszyło mój kręgosłup. 

Potem się nachylił i mnie pocałował. 


_______ 
NARESZCIE! 
#Hane ❤️ 

Przepraszam, że tyle mi to zajęło. Następny rozdział będzie o wiele szybciej. Mam nadzieję, że zostawicie coś po sobie. 

Do następnego. :*

10/20/2015

Siedemnaście

- Podaj mi młotek, Jane. 

Westchnęłam i sięgnęłam po narzędzie, po czym podałam go tacie, który niebezpiecznie stał na niskiej drabince twarzą do ściany. Normalnie nie powiedziałabym, że stanie na trzystopniowej drabinie jest niebezpieczne, ale z moim ojcem nigdy nic nie wiadomo. 

Obserwowałam go jak mruży jedno oko i ostrożnie wbija gwóźdź w ścianę z najwyższą precyzją. Usiadłam na podłodzę podpierając brodę dłońmi. 

Nadal miałam szlaban, a minął tydzień. 

Jeździłam samochodem tylko do i ze szkoły. Dosłownie, dwa miejsca w których byłam przez cały ten tydzień, to szkoła i dom, okazjonalnie zatrzymując się przy jedynym McDonald's w mieście na frytki i shake'a. 

Wiem, że brzmiałam jak marudząca nastolatka, ale taka właśnie jestem. I mam to gdzieś. Po prostu chciałam z powrotem moje auto żeby wydostać się z tego odludnego starego domu i moich przenudnych i irutujących rodziców. 

Promyczek słońca ze mnie, prawda?

- Dobra, podaj mi zdjęcie nas pod Empire State. 
Zmarszczyłam nos. 
- Nie znoszę tego zdjęcia. 
- Nie znosisz wszystkich zdjęć. Podaj mi je, proszę. 

Westchnęłam teatralnie i wręczyłam mu oprawioną fotografię, po czym on ostrożnie powiesił je na ścianie. Odchylił się delikatnie mrużąc oczy i poprawiając ramkę. 

- Idealnie. - Odparł z uśmiechem. Pochylił się nade mną. - Masz farta, że twój ojciec jest tak dobry w urządzaniu domu.  
- Ależ ze mnie farciara. - Powiedziałam monotonnie. 

Zignorował mój sarkazm biorąc kolejny gwóźdź, po czym zszedł z drabinki żeby ją przesunąć. 

- Czy mogę już wziąć kluczyki od samochodu? - Jęknęłam. - Minął już tydzień, a nawet nie zrobiłam nic złego. 

Parsknął. 
- A urywanie się ze szkoły i przyjechanie do domu po dwunastej w nocy? Nadal nie wiemy gdzie pojechałaś. 
- Już wam mówiłam, pojechałam się przejechać, musiałam... oczyścić umysł. 
- Mogłaś to zrobić po szkole i przyjść do domu na obiad. 
- Przeprosiłam was, tak? Proszę, czy chociaż mogę... 

Tata przerwał mi wbijając kolejny gwóźdź w ścianę, ale usłyszeliśmy dziwny dźwięk - głuche uderzenie odbijące się echem. 

Oboje wpatrywaliśmy się w ścianę. 

- Co to było do jasnej anielki? - Mój ojciec zmarszczył brwi. 

- Może natrafiłeś na belkę. - Powiedziałam. 

- Nie, to by brzmiało inaczej. - Odłożył młotek i przytknął ucho do ściany. Zapukał w nią głośniej i usłyszeliśmy ten sam dźwięk, z tym że był trochę miększy niż poprzednio. 

- Jest pusta. - Zadeklarował. 
- Pusta? 
- Ta, więc chyba musimy powiesić resztę na dole. Przynajmniej część z nich tutaj...
- A dlaczego miałaby być pusta?
- Nie wiem słońce. Może to taka luka, czasem tak się robi przy budowie domów.
Zaczęłam przyglądać się tej ścianie. 

Tato zszedł z drabinki, złożył ją i zebrał wszystkie narzędzia. 
- Nie martw się, jest masa miejsc, gdzie możemy je powiesić. Zejdź do mnie na dół żeby to dokończyć. 

Czego mu nie mówiłam, to to, że miałam głęboko gdzieś te miejsca, i że coś było nie tak żeby tak po prostu pusta ściana była na środku korytarza, która dzieliła dwa pokoje zostawiając pośrodku otwartą przestrzeń. 

Mój tato zszedł na dół nucąc czołówkę Gwiezdnych Wojen. 

Wstałam i podeszłam do ściany, po czym przyłożyłam do niej ucho i zapukałam, tak jak to zrobił ojciec. Pustka i echo, tego byłam pewna. 

Wiedziałam, że dom jest stary i dziwny, ale to było wyjątkowo dziwne, nawet tutaj. 

Odeszłam kawałek i spojrzałam na tą ścianę lustrując przerwę pomiędzy łazienką, a pokojem gościnnym. Wydawało się, że było wystarczająco miejsca na drzwi pomiędzy dwoma innymi. 

Wypatrywałam jakiegokolwiek kawałka odstającej tapety żeby dopatrzeć się zaklejonych drzwi, ale nic nie znalazłam. 

Stwierdziłam, że jest tylko jedna osoba, którą mogę o to zapytać. 

*** 

- Jane, to jest niebezpieczne. Twoi rodzice mogą się zjawić lada chwila, jaka sama powiedziałaś. 
- Od kiedy martwisz się o to, że zostaniesz zauważony? I tak prawie codziennie wkradasz mi się przez okno i chowasz się na tyłach mojego samochodu. 

Harry podrapał się po karku, kiedy wchodziliśmy po schodach. 
- No tak, ale nie pałętam ci się po domu. 

Posłałam mu znaczące spojrzenie. 
Wywrócił oczami. 
- No dobra, ale tylko jak nikogo nie ma.

Prowadziłam go korytarzem, a kiedy dotarliśmy na górę zatrzymałam się na przeciwko przerwy pomiędzy dwoma drzwiami. 

- Okej, więc ostatnio tata wieszał zdjęcia i... 
- Awww, to ty? - Harry wskazał na zdjecie, gdzie miałam trzy latka. 
Zarumieniłam się wywracając oczami, po czym trzepnęłam go w rękę. 
- Skup się. Tak jak mówiłam...
- No popatrz na te pyzate policzki, byłaś taka urocza. - Kontunuował patrząc raz na zdjęcie, a raz na mnie. -Widze podobieństwa, ale teraz masz trochę mniej dziecięcego tłuszczyku. Nawet wcale nie masz tłuszczyku, bo masz siedemnaście lat, a nie trzy, ale... 
- Zamknij się, Harry. 
- No proszę, no spójrz na siebie... - Spojrzał z powrotem na zdjęcie powstrzymując uśmiech. 
- Na miłość boską, czy ty mnie w ogóle słuchasz, Harry? 
Wyprostował się próbując się nie uśmiechnąć. 
- Przepraszam, mów dalej. 

Westchnęłam dramatycznie i odwróciłam się do ściany. 

- Mój tato próbował powiesić tutaj zdjęcie i okazało się, że jest pusta ściana. On uważa, że to jakaś specjalna luka, ale... - Wzruszyłam ramionami. 

Harry zrobił to samo co ojciec przykładając ucho do ściany, po czym w nią zapukał. Przytaknął. 
- Zdecydowanie pusta. 

Skrzyżowałam ramiona na mojej piersi. 
- Więc..?
Spojrzał na mnie zdezorientowany. 
- Więc co? 
- Czy pamiętasz, czy coś za tym było jak tu mieszkałeś? 

Odwrócił się do ściany po czym zaczął jej się przyglądać. Wyciągnął rękę i przesunął opuszkami po tapecie, chociaż nie wiedziałam po co - i tak tego nie czuł. Patrzyłam zaciekawiona jak spojrzał w górę, potem w dół, a później na całą przerwę pomiędzy drzwiami. 

- Nie mam pojęcia. - Ostatecznie stwierdził. 
- Jak to, nie masz pojęcia? 
- To znaczy, nic o tej ścianie nie pamiętam. - Odparł powoli. - Jednak coś mi się... z nią kojarzy. 

- Kojarzy jak?

- Jakbym był jakoś połączony. Ma to jakieś znaczenie? 

Wzruszyłam ramionami. 
- Pomyślałam po prostu, że to jest dziwne. 

Uśmiechnął się do mnie opierając się o ścianę. 
- Oddali ci już kluczyki do auta?

Jęknęłam. 
- Nie. - Powiedziałam. - Ale to zjada mnie żywcem i doprowadza do szewskiej pasji. 

Zaśmiał się unosząc ramię. 
- Znam skrót na cmentarz, jeśli chcesz zażyć troche świeżego powietrza i poimprezować z martwimi. 

Rozszerzyłam oczy. 
- Tak, proszę Boże, tak. 
Po prostu musiałam się wydostać z tego domu, nie ważne gdzie byśmy nie poszli. 

Harry się roześmiał stając prosto. 
- Zatem na co czekamy?

***

Kiedy Harry mówił "poimprezować z martwymi", to tylko w połowie żartował. 

Poprowadził mnie przez rzędy grobów wyjaśniając mi, że kiedy cmentarz pustoszeje martwi, którzy utknęli w Pomiędzy spotykają się tutaj. 

I najwyraźniej trzecia po południu w niedziele, to właśnie taka pora. 

Szłam blisko Harry'ego rozglądając się dookoła po wszystkich duchach tutaj zgromadzonych. Rozmawiali cicho ze sobą opierając się o groby, wszyscy mieli ten sam smutek w oczach co Harry. 

- Znasz ich wszystkich? -  Zapytałam go po cichu. 

Przytaknął, kiedy szliśmy w stronę jego grobu. 
- Trochę tak. 

- Nie zauważą, że ja nie jestem... no wiesz. 
- Nie, jesteś wystarczająco blada, żeby wzięli cię za ducha, chyba. 

Wgapiłam się w niego. 
- Wcale nie jestem taka blada!

Przygryzł wargę żeby stłumić śmiech, a ja strzeliłam go w ramie zanim przypomniałam sobie, że on gówno czuje. 

Zatrzymaliśmy się na przeciwko jego grobu. 

Spoczywaj w pokoju. 

Za każdym razem, kiedy to czytam troche mi się łamie za Harrego serce. 

- Dzień dobry, Harry. 

Spojrzałam w stronę skąd dochodził ten miękki głos. Drobna dziewczynka, wyglądała na dwanaście lat, nie więcej,  stanęła obok grobu Harry'ego. Jej włosy miały odcień bladego blondu, a oczy były koloru ciepłego karmelu. 

- Cześć, Em. - Powitał ją Harry. - Jak się masz? 

Wzruszyła ramionami. 
- Chyba w porządku. - Jej wzrok przeszedł na mnie. - A ty jak przeszłaś? - Zagaiła.

- Słucham?

- Pyta się ciebie jak umarłaś. - Powiedział Harry uśmiechając się pod nosem. 

- Oh, nie, ja nie... - Zaczęłam się wiercić. 

- Ona jest żywa. - Skończył za mnie Harry. 

Brwi Emy wyskoczyły do góry. 
- Żywa? 

- Jest moją przyjaciółką - Odparł chłopak. - Pomaga mi. 

W oczach Em pojawiła się iskierka oświecenia. 
- Oh, więc pewnie jesteś Jane. - Jej kości policzkowe uniosły się w delikatnym uśmiechu. 

Uniosłam brew i spojrzałam na Harry'ego. 
Wyglądał na speszonego. 

- Harry bardzo dużo o tobie opowiada. - Kontynuowała dziewczynka zakładając kosmyk włosów za swoje ucho. - Mówi jak to mu pomagasz odnaleźć jego zabójcę żeby mógł przejść na drugą stronę. Nie wspominając, że nazywa cię lekarstwem dla duszy. - Rzekła promiennie. 

- Wystarczy tego, Em. - Powiedział Harry. - Wynocha stąd. 

- Jak sobie życzysz. - Odpowiedziała melodyjnie Em, po czym odwróciła się i w podskokach się od nas oddaliła. 

Była taka młoda, a mówiła z taką elokwencją i mądrością. Zaczęłam się zastanawiać jak umarła i czemu utknęła w Pomiędzy. 

Spytałam, więc Harry'ego. 

- Wypadek samochodowy. - Odpowiedział. - Jej ojciec prowadził. Obwinia za jej śmierć siebie i do tej pory sobie tego nie wybaczył. Dopiero kiedy to zrobi, będzie mogła przejść na drugą stronę. 

- A co jeśli nigdy sobie nie wybaczy?

- Wtedy będzie musiała czekać aż umrze. - Chłopak wsunął ręce do kieszeni spodni. - Dużo martwych utknęło w Pomiędzy przez wybaczenie albo jego brak. Większość nic nie może  zrobić oprócz czekania. Są niewidzialni dla ludzi z ich poprzedniego życia, którzy potrzebują przebaczenia, więc muszą po prostu czekać. 

- Ty masz akurat farta.  
- Tak. Biorąc pod uwagę mój powód dla którego utknąłem mam łatwiej żeby się stąd wydostać. W każdym razie z twoją pomocą. 

Przyglądałam się jak Em siada na jednym z wyższych grobów, jej stopy zaczęły dyndać na brzegu. 

- Jak długo tutaj jest? - Spytałam. 
- Dziesięć lat. - Odpowiedział Harry. - Minęło dziesięć lat, a jej ojciec sobie tego nie wybaczył. 

Moje serce zabolało na myśl o tej dziewczynce i jej ojcu. 

- Wszyscy chcemy tego samego. - Rzekł chłopak. - Wszyscy chcemy przejść na drugą stronę. Wcześniej staraliśmy się sobie pomóc, ale to nie działało. Musisz załatwić wszystkie sprawy sama i w odpowiedniej kolejności żeby przejść. - Patrzył w dal, a w jego spojrzeniu przez chwile pojawiła się wrogość. 

- Albo z pomocą żywej osoby. 
Wrócił wzrokiem do mnie, a jego kąciki jego ust delikatnie się wykręciły jakby próbował się nie uśmiechnąć. 
- Oczywiście, przecież bym cię nie pominął. 

Harry usiadł na trawie gestem wskazując żebym usiadła obok niego. 

- Jakie jest znaczenie Pomiędzy? - Spytałam go przesuwając palcami po trwawie, kiedy usiadłam. 

- Chodzi o spełnienie. - Odparł. - Wydaje się małostkowe, ale każdy musi być spełniony żeby przejść na drugą stronę. 
- Przecież nikt nie może być w pełni spełniony, prawda?
- Tu chodzi o te duże osiągnięcia. Na przykład: znalezienie mordercy. - Uniósł kącik ust. - Ale masz racje. Małe osiągnięcia są pomijane, ale za to warte dokończenia, więc jesteśmy tutaj zesłani żeby je wszystkie zakończyć. - Wskazał na resztę martwych, którzy byli w Pomiędzy pełętających się po cmentarzu. 

- Więc kiedy znajdziesz osobę, która cię zabiła, to po prostu... znikniesz? 
- Nie dokładnie wiem. Nie wiem gdzie się znajdę, ale wiem że będzie lepiej niż jak jestem żyjącym martwym tutaj. 
- Żyjący martwy. - Powtórzyłam. - Z troche takim oksymoronem wyskoczyłeś teraz. 

- Ale to prawda. Znaczy, nie jestem do końca martwy, bo nadal chodzę po Ziemi. Ale też nie jestem żywy, bo jestem tylko skostniałym ciałem z działającym umysłem, bez oddechu. - Wzruszył ramionami. - Żyjący martwy. 

Spojrzałam na niego. Światło popołudniowego słońca oświetlało go odbijając się od jego bladej skóry. Ochylił się na rękach, a rękawy swetra podwinięte były do łokci. Nogi miał skrzyżowane, a twarz zwrócił w stronę nieba. Jego usta były blado różowe. Lekki wiatr poruszył ciemne loki chłopaka, a po chwli dołeczki w policzkach zaczęły się pogłębiać. Nigdy wcześniej nie widziałam chłopaka z tak czystym i subtelnym pięknem. 

- Normalnie, to sarkastycznie skomentowałbym jak to gapienie jest niegrzeczne. - Powiedział zbijajac mnie z tropu. - Ale wcale mi nie przeszkadza, że ty się na mnie gapisz. - Spojrzał na mnie uśmiechając się delikatnie. 

Odwróciłam szybko wzrok. 
- Nie gapiłam się. - Mruknęłam. 

- Gapiłaś się i to bardzo. - Odparł, a od łobuzerskiego uśmiechu w jego policzkach zaczęły formować się dołeczki. - Ale jak mówiłem, mnie to nie przeszkadza. 


______
Mam nadzieję, że się podobało i że zostawicie coś po sobie. 😊 

Pamiętacie, że pod hashtagiem #PhantomPL możecie dzielić się swoim odczuciami.

P.S. Życzę też wam udanego wieczoru czy tam dnia albo nocy, w zależności kiedy czytacie. ❤️

10/16/2015

Szesniaście.

Położyłam się na moim łóżku i zaczęłam wpatrywać się w sufit.

Była sobota, wieczór, a ja byłam uziemiona od tygodnia. Nie mogłam nigdzie iść i byłam kompletnie znudzona.

Wcześniej próbowałam jakoś zagadać mamę żeby dała mi kluczyki do samochodu, ale nie dała się.

- Jane. - Powiedziała kręcąc głową, gdy siekała ząbek czosnku na obiad. - Wyszłaś nie mówiąc nic ani mi, ani ojcu  i wróciłaś po północy. Nie wspominając już o tym, że urwałaś się w połowie zajęć. - Posłała mi znaczące spojrzenie. - Tak, wiem, co zrobiłaś, bo dzwonili ze szkoły. Nie jesteś taka sprytna z jaką się masz.

No więc oto jestem, wodząc oczami po pęknięciach w suficie i słuchając pomruku telewizora dochodzącego z salonu.

Nuda w najlepsze.

Zwlekłam się z łóżka stwierdzając, że mało co w tym domu zobaczylam odkąd się tutaj wprowadziliśmy. Włosy związane w luźny kucyk opadały mi na ramiona. Czułam niedobór snu, ale przez szkołe nie sypiałam regularnie, więc nie chciałam kłaść się o dziesiątej spać.

Powędrowałam korytarzem wchodząc na przedsionek.

Był tam mały pokój, którego rodzice jeszcze nie wykończyli. Sofa stała przy ścianie, a kilka nie otwartych pudeł stało obok i w sumie to by było na tyle.

Przypomniałam sobie jak siedziałam u Nate'a na imprezie jakiś czas temu. Jego dom był tak ładnie urządzony. Zastanawiałam się jak ten dom wyglądał za czasów, kiedy rodzina Harry'ego tu mieszkała.

Podeszłam do okna, z którego również był widok na dwór, bo sąsiadował z moim pokojem, ale stąd drzewa nie przesłaniały reszty widoku, więc dokładnie widziałam koronę wierzby.

Jakiś ruch zwrócił moją uwagę i spojrzałam w dół żeby zobaczyć jak Harry przechadza się po podwórku, a jego biały sweter i czarne jeansy widocznie odznaczały się od zieleni trawy.

Otworzyłam okno i zawołałam go cicho, na co jego głowa od razu powędrowała do góry.

Zatrzymał się mrużąc w moim kierunku oczy z uśmiechem na twarzy.

Wiedziałam, że rodzice napewno zasłonili okna w salonie o tej porze, więc nie martwiłam się, że zobaczą Harry'ego.

Wychyliłam się delikatnie przez okno podpierając się rękoma o parapet.

- Czemu mam wrażenie, że właśnie odgrywamy scenkę z Remo i Julii z tobą tam na górze i ze mną tu na dole?

Zaśmiałam się na jego pomysł.
- Duch Romeo i sarkastyczno-pesymistyczna Julia, co za historia by z tego była.
- Dawaj. Powiedz to zdanie.
- Jakie zdanie?
- No wiesz. - Odparł. - To zdanie.

Wywróciłam oczami, wzdychając teatralnie.

- Remeo! Czemuż ty jesteś Romeo! - Przyciskając dłoń do piersi powiedziałam najdramatyczniejszym i dziewczęcym głosem na jaki było mnie stać i wychyliłam się dalej. - Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę! Lub jeśli tego nie możesz uczynić, to przysiąż wiernym być mojej miłości, a ja przestanę być z krwi Kapuletów.

Harry odchrząknął i przytknął dłoń do swojej klatki, naśladując mnie.
- Mam-że przemówić czy też słuchać dalej? - Zacytował.

- Nazwa twa tylko jest mi nieprzyjazna. Boś ty w istocie nie Montekin dla mnie. - Odpowiedziałam, starając się przypominieć resztę kwesti. - Jest-że Monteki choćby tylko ręką, ramieniem, twarzą, zgoła jakąkolwiek częścią człowieka? O! weź inną nazwę!

Harry wybuchł śmiechem i zaczął mi bić brawo, na co ja do niego dołączyłam  żeby dopełnić oklepaną scenkę.

- Nie pamiętam już nic poza tym kawałkiem. - Przyznałam.

- Poczekaj. - Powiedział, a ja przyglądałam się jak przekracza podwórko i obchodzi dom.

Kilka minut później wszedł do pokoju nadal szeroko się uśmiechając.

- Byłabyś dobrą Julią. - Odparł.
- Skąd to wiesz? - Zapytałam zamykając okno.
- Wyglądałaś dokładnie tak jak ja sobie ją wyobrażałem, gdy czytałem w szkole tą powieść. Ciemne włosy, niebieskie oczy i naturalne piękno.

Zarumieniłam się i zaczęłam wpatrywać się w podłogę.

- Wątpię. - Powiedziałam i byłam bardzo świadoma, że się we mnie wpatrywał.

Harry usiadł na kanapie rozkładając ręce na całej długości oparcia.
- Skąd ty w ogóle tak dobrze znasz te kwestie?

Wzruszyłam ramionami.
- Mój ojciec ma całą kolekcje dzieł Szekspira i kiedy czułam się... niepokojąco, brałam jedną z książek i zaczynałam czytać żeby odciągnąć myśli. - Odwróciłam się do okna i zaciągnęłam zasłony. - Najczęściej nie dawało mi to zbyt wiele, ale znam te powieści od deski do deski, więc mam trochę łatwiej na angielskim.

Chłopak posłał mi łobuzerski uśmiech.
- Rozumiem.

- A Ty? - Zapytałam siadając na zamkniętym pudle. - Skąd znasz te kwestie?

- Zajęcia z angielskiego były jedynymi na których uważałem. - Odpowiedział. - I jak ty jesteś w szkole, to czytam książki twojego taty.

Uśmiechnęłam się do niego połowicznie.

Pochylił się opierając łokcie na kolanach.
- Biorę cię za słowo: zwij mię kochankiem, a krzyżmo chrztu tego sprawi, że odtąd nie będę Romeem.

Rozpoznałam kwestię, więc kontunuowałam:
- Ktoś ty jest, nocą osłaniając, podchodzisz moją samotność?

Podniósł się z kanapy.
- Z nazwiska nie mógłbym tobie powiedzieć, kto jestem; nazwisko moje jest mi nienawistne, bo jest, o! święta, nieprzyjazne tobie; zdarłbym je, gdybym miał je napisane.

Zerwałam się z pudła na równe nogi.
- Jeszcze  me ucho stu słów nie wypiło z tych ust, a przecież dźwięk już ich mi znany. Jest żeś Romeo, mów? jest żeś Monteki?

Tak przybliżyliśmy się do siebie, że dzieliło nas kilka centymetrów.

- Nie jestem ani jednym, ani drugim, jedno-li z dwojga jest niemiłe tobie. - Powiedział z jego jasno zielonymi oczami wpatrującymi się w moje, a łobuzerski uśmiech malował się na jego ustach.

Cała nastepująca linijka wiersza wyparowała z mojej głowy w momencie, gdy na niego spojrzałam.

Bez powodzenia przeszukiwałam umysł żeby kontynuować.
- Cholera, nie pamiętam. - Odrzekłam kręcąc głową, po czym spuściłam wzrok.

Uśmiechnął się.
- Czyżby twoja niepamięć miała coś wspólnego z moją namacalnością? - Uniósł pytająco brew, a usta uformowały się ponowne w łobuzerski uśmieszek, po czym sięgnął dłonią do mojej twarzy żeby zgarnąć pasemko włosów, które następnie założył mi za ucho.

Poczułam jak moje policzki zaczynają płonąć.

Harry wesoło się zaśmiał i przyszedł w drugi koniec pokoju. Spojrzał na mnie przez ramię.

- O! Julio, przysięgam na ten księżyc, co wspaniale powleka srebrem tamtych drzew wierzchołki...
- O! nie przysięgaj na księżyc, bo księżyc co tydzień zmienia kształt swej pięknej tarczy; i miłość twoja po takiej przysiędze mogłaby również zmienną się okazać.

Odwrócił się do mnie z powrotem trzymając ręce za plecami.
- Na cóż mam przysiąc?

Uśmiechnęłam się.
- Nie przysięgaj wcale; lub wreszcie przysiąż na samego siebie; na ten uroczy przedmiot mych uwielbień, to ci uwierzę.

Wpatrywaliśmy się w siebie.
Po chwili krótko się zaśmiał.
- Gdyby tylko mój dawny nauczyciel angielskiego mnie teraz zobaczył. - Odparł.

Rozejrzałam się po pokoju, którego ściany były koloru kremowego.
- Harry. - Zagaiłam. - Jak wyglądało to miejsce, kiedy tu mieszkałeś?

Przygryzł wargę koncentrując się na odpowiedzi.
- Cóż. - Odrzekł. - To był pokój na rozrywki rodziców. Był tutaj mini barek, taki jak u Nate'a, i kino domowe. Mój ojciec trzymał tutaj wszystkie trunki. Zawsze się włamywaliśmy jak nie było rodziców w domu.

- Kto to "my"? - Spytałam.

- Ava i ja. - Odpowiedział. - Czasem Max i reszta. - Uśmiechnął się na wspomnienie. - Those were the days, man.

Oparłam się o stos pudeł.
- Naprawdę tęsknisz za życiem, prawda?
- Bardziej niż za czymkolwiek innym. - Powiedział kręcąc głową. - Zrobiłbym wszystko żeby znów móc żyć. - Wypowiedział to z taką determinacją i zacięciem, że prawie uwierzyłam, że to jest możliwe.

- Miałam kompletnie na odwrót kilka miesięcy temu. - Odparłam cicho skubiąc nitkę wystającą z rękawa mojego swetra. - Zrobiłabym wszystko żeby skończyć ze sobą.

- Dlaczego?

Wzruszyłam ramionami nie patrząc na niego.
- Miałam depresje, w sumie ciągle tak jakby mam. - Zmarszczyłam delikatnie nos unosząc do niego wzrok. - Ale jest już lepiej.

- Jak często się... - Poruszył się wskazując głową na moje przedramienia. - ...Cięłaś?

Odruchowo obciągnęłam rękawy.
- Możemy pogadać o czymś innym?
- Ty zaczęłaś.
- Okej, ale teraz kończę.

Uśmiechnął się delikatnie na moją zmianę humoru.

Pochyliłam na bok główę.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Właśnie zapytałaś.
Wywróciłam oczami, kiedy posłał mi swój uśmieszek. - Wiesz o co mi chodzi.
- Dawaj. - Przytaknął. - Pytaj.
Wlepiłam wzrok w moje stopy.
- Czy ty w ogóle kochałeś Avę?
Uniósł brew.
- Avę?
Kiwnęłam głową.
Nastała cisza.
Spojrzałam na niego.
- Nie. - W końcu odpowiedział. - Nie potrafiłbym kochać Avę.

***

Zabrzmiał ostatni poniedziałkowy dzwonek, a ja odetchnęłam z ulgą, że ten dzień dobiegł końca. Zebrałam swoje rzeczy i wyszłam z klasy biologicznej do mojej wolności.

Przechodziłam przez parking kierując się do mojego samochodu, gdy nagle ktoś chwycił mnie za rękę zaciągnął na tyły budynku.

- Co jest do cholery? - Wyrwałam się z uścisku Avy.
Ta się wyprostowała i skrzyżowała ramiona na piersiach. Blond włosy były idealnie wyprostowane, a na powiekach miała czarny eyeliner żeby powiekszyć brązowe oczy. Usta, jak zwykle pokryte były wiśniowo-czerwoną pomadką.

Wlepiałam w nią wzrok.

- Co podsłuchaś? - Zapytała przechodząc do sedna.
Poprawiłam ramiączko torby na moim ramieniu.
- O co ci chodzi?
- Dokładnie wiesz o co mi chodzi. Syknęła.

Kiedy uświadomiłam sobie, że w zeszłym tygodniu podsłuchałam rozmowę Avy i Maxa na korytarzu, zalała mnie fala niepokoju.

- Nic nie słyszałam. - Powiedziałam jej.
- Bzdura.

Nie było sensu ją okłamywać, więc równie dobrze mogłam powiedzieć prawdę. Może nawet odwróce kota ogonem.

- Słyszałam jak rozmiawialiście o Harrym. - Odparłam naśladując jej pasturę.

Jej wyraz twarzy nie uległ zmianie.

- No i? - Spytała płasko.
- Kim on jest?
Jej kącik ust delikatnie drgnął.

- A co to ma za znaczenie, co usłyszałam? - Uniosłam brwi.

- Nie powinnaś podsłuchiwać prywatnych rozmów. - Rzuciła.
- Prywatnych. - Parsknęłam. - Staliście na pustym korytarzu, każdy mógł was usłyszeć.
- Najwyraźniej. - Wlepiła we mnie spojrzenie.
- Kim jest Harry? - Zapytałam ponownie.
Uniosła ramiona patrząc na mnie z pogardą. - Coś mi mówi, że ty go znasz.

- I co, jeśli tak?
Posłała mi uśmiech bez krzty humoru.
- Nie wiem za kogo ty się uważasz. - Syknęła Ava. - Ale radzę ci pilnować swojego nosa, bo chodząc i ględząc o morderstwie Harry'ego Styles'a jest złym pomysłem.
- Niby dlaczego?
Ava zacisnęła szczękę.
- Szkoda mi na to czasu. - Podsumowała unikając mojego pytania. Minęła mnie i ruszyła w kierunku parkingu.

Podążyłam za nią, ale przystopowałam żeby nie być za blisko niej. Zauwazyłam jak podchodzi do Maxa, miała zaróżowione policzki. Wyglądało na to, że wykrzykuje coś do Maxa. On odwrócił głowę w moim kierunku i zmierzył mnie wzrokiem.
Ava ciągle mówiła coś w złości, ale on nawet nie drgnął. W końcu się odwrócił żeby coś jej powiedzieć, był bez wyrazu.

Oboje zwrócili wzrok na mnie.

Słowa Harrego echem brzmiały w mojej głowie.

Wszystko jest możliwe.


________
DAM DAM DAAAAM! 
Stwierdziłam, że nie przestane na jednym tłumaczeniu i wzięłam się za kolejne. CME już możecie przeczytać, a jeśli jeszcze nie czytacie, to zachęcam. :) 

Kocham was wszystkich i każdego z osobna. Jeśli jeszcze mnie nie znienawidziliście, to mam nadzieję, że przeczytaliście rozdział i zostawicie coś po sobie. ❤️