10/16/2015

Szesniaście.

Położyłam się na moim łóżku i zaczęłam wpatrywać się w sufit.

Była sobota, wieczór, a ja byłam uziemiona od tygodnia. Nie mogłam nigdzie iść i byłam kompletnie znudzona.

Wcześniej próbowałam jakoś zagadać mamę żeby dała mi kluczyki do samochodu, ale nie dała się.

- Jane. - Powiedziała kręcąc głową, gdy siekała ząbek czosnku na obiad. - Wyszłaś nie mówiąc nic ani mi, ani ojcu  i wróciłaś po północy. Nie wspominając już o tym, że urwałaś się w połowie zajęć. - Posłała mi znaczące spojrzenie. - Tak, wiem, co zrobiłaś, bo dzwonili ze szkoły. Nie jesteś taka sprytna z jaką się masz.

No więc oto jestem, wodząc oczami po pęknięciach w suficie i słuchając pomruku telewizora dochodzącego z salonu.

Nuda w najlepsze.

Zwlekłam się z łóżka stwierdzając, że mało co w tym domu zobaczylam odkąd się tutaj wprowadziliśmy. Włosy związane w luźny kucyk opadały mi na ramiona. Czułam niedobór snu, ale przez szkołe nie sypiałam regularnie, więc nie chciałam kłaść się o dziesiątej spać.

Powędrowałam korytarzem wchodząc na przedsionek.

Był tam mały pokój, którego rodzice jeszcze nie wykończyli. Sofa stała przy ścianie, a kilka nie otwartych pudeł stało obok i w sumie to by było na tyle.

Przypomniałam sobie jak siedziałam u Nate'a na imprezie jakiś czas temu. Jego dom był tak ładnie urządzony. Zastanawiałam się jak ten dom wyglądał za czasów, kiedy rodzina Harry'ego tu mieszkała.

Podeszłam do okna, z którego również był widok na dwór, bo sąsiadował z moim pokojem, ale stąd drzewa nie przesłaniały reszty widoku, więc dokładnie widziałam koronę wierzby.

Jakiś ruch zwrócił moją uwagę i spojrzałam w dół żeby zobaczyć jak Harry przechadza się po podwórku, a jego biały sweter i czarne jeansy widocznie odznaczały się od zieleni trawy.

Otworzyłam okno i zawołałam go cicho, na co jego głowa od razu powędrowała do góry.

Zatrzymał się mrużąc w moim kierunku oczy z uśmiechem na twarzy.

Wiedziałam, że rodzice napewno zasłonili okna w salonie o tej porze, więc nie martwiłam się, że zobaczą Harry'ego.

Wychyliłam się delikatnie przez okno podpierając się rękoma o parapet.

- Czemu mam wrażenie, że właśnie odgrywamy scenkę z Remo i Julii z tobą tam na górze i ze mną tu na dole?

Zaśmiałam się na jego pomysł.
- Duch Romeo i sarkastyczno-pesymistyczna Julia, co za historia by z tego była.
- Dawaj. Powiedz to zdanie.
- Jakie zdanie?
- No wiesz. - Odparł. - To zdanie.

Wywróciłam oczami, wzdychając teatralnie.

- Remeo! Czemuż ty jesteś Romeo! - Przyciskając dłoń do piersi powiedziałam najdramatyczniejszym i dziewczęcym głosem na jaki było mnie stać i wychyliłam się dalej. - Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę! Lub jeśli tego nie możesz uczynić, to przysiąż wiernym być mojej miłości, a ja przestanę być z krwi Kapuletów.

Harry odchrząknął i przytknął dłoń do swojej klatki, naśladując mnie.
- Mam-że przemówić czy też słuchać dalej? - Zacytował.

- Nazwa twa tylko jest mi nieprzyjazna. Boś ty w istocie nie Montekin dla mnie. - Odpowiedziałam, starając się przypominieć resztę kwesti. - Jest-że Monteki choćby tylko ręką, ramieniem, twarzą, zgoła jakąkolwiek częścią człowieka? O! weź inną nazwę!

Harry wybuchł śmiechem i zaczął mi bić brawo, na co ja do niego dołączyłam  żeby dopełnić oklepaną scenkę.

- Nie pamiętam już nic poza tym kawałkiem. - Przyznałam.

- Poczekaj. - Powiedział, a ja przyglądałam się jak przekracza podwórko i obchodzi dom.

Kilka minut później wszedł do pokoju nadal szeroko się uśmiechając.

- Byłabyś dobrą Julią. - Odparł.
- Skąd to wiesz? - Zapytałam zamykając okno.
- Wyglądałaś dokładnie tak jak ja sobie ją wyobrażałem, gdy czytałem w szkole tą powieść. Ciemne włosy, niebieskie oczy i naturalne piękno.

Zarumieniłam się i zaczęłam wpatrywać się w podłogę.

- Wątpię. - Powiedziałam i byłam bardzo świadoma, że się we mnie wpatrywał.

Harry usiadł na kanapie rozkładając ręce na całej długości oparcia.
- Skąd ty w ogóle tak dobrze znasz te kwestie?

Wzruszyłam ramionami.
- Mój ojciec ma całą kolekcje dzieł Szekspira i kiedy czułam się... niepokojąco, brałam jedną z książek i zaczynałam czytać żeby odciągnąć myśli. - Odwróciłam się do okna i zaciągnęłam zasłony. - Najczęściej nie dawało mi to zbyt wiele, ale znam te powieści od deski do deski, więc mam trochę łatwiej na angielskim.

Chłopak posłał mi łobuzerski uśmiech.
- Rozumiem.

- A Ty? - Zapytałam siadając na zamkniętym pudle. - Skąd znasz te kwestie?

- Zajęcia z angielskiego były jedynymi na których uważałem. - Odpowiedział. - I jak ty jesteś w szkole, to czytam książki twojego taty.

Uśmiechnęłam się do niego połowicznie.

Pochylił się opierając łokcie na kolanach.
- Biorę cię za słowo: zwij mię kochankiem, a krzyżmo chrztu tego sprawi, że odtąd nie będę Romeem.

Rozpoznałam kwestię, więc kontunuowałam:
- Ktoś ty jest, nocą osłaniając, podchodzisz moją samotność?

Podniósł się z kanapy.
- Z nazwiska nie mógłbym tobie powiedzieć, kto jestem; nazwisko moje jest mi nienawistne, bo jest, o! święta, nieprzyjazne tobie; zdarłbym je, gdybym miał je napisane.

Zerwałam się z pudła na równe nogi.
- Jeszcze  me ucho stu słów nie wypiło z tych ust, a przecież dźwięk już ich mi znany. Jest żeś Romeo, mów? jest żeś Monteki?

Tak przybliżyliśmy się do siebie, że dzieliło nas kilka centymetrów.

- Nie jestem ani jednym, ani drugim, jedno-li z dwojga jest niemiłe tobie. - Powiedział z jego jasno zielonymi oczami wpatrującymi się w moje, a łobuzerski uśmiech malował się na jego ustach.

Cała nastepująca linijka wiersza wyparowała z mojej głowy w momencie, gdy na niego spojrzałam.

Bez powodzenia przeszukiwałam umysł żeby kontynuować.
- Cholera, nie pamiętam. - Odrzekłam kręcąc głową, po czym spuściłam wzrok.

Uśmiechnął się.
- Czyżby twoja niepamięć miała coś wspólnego z moją namacalnością? - Uniósł pytająco brew, a usta uformowały się ponowne w łobuzerski uśmieszek, po czym sięgnął dłonią do mojej twarzy żeby zgarnąć pasemko włosów, które następnie założył mi za ucho.

Poczułam jak moje policzki zaczynają płonąć.

Harry wesoło się zaśmiał i przyszedł w drugi koniec pokoju. Spojrzał na mnie przez ramię.

- O! Julio, przysięgam na ten księżyc, co wspaniale powleka srebrem tamtych drzew wierzchołki...
- O! nie przysięgaj na księżyc, bo księżyc co tydzień zmienia kształt swej pięknej tarczy; i miłość twoja po takiej przysiędze mogłaby również zmienną się okazać.

Odwrócił się do mnie z powrotem trzymając ręce za plecami.
- Na cóż mam przysiąc?

Uśmiechnęłam się.
- Nie przysięgaj wcale; lub wreszcie przysiąż na samego siebie; na ten uroczy przedmiot mych uwielbień, to ci uwierzę.

Wpatrywaliśmy się w siebie.
Po chwili krótko się zaśmiał.
- Gdyby tylko mój dawny nauczyciel angielskiego mnie teraz zobaczył. - Odparł.

Rozejrzałam się po pokoju, którego ściany były koloru kremowego.
- Harry. - Zagaiłam. - Jak wyglądało to miejsce, kiedy tu mieszkałeś?

Przygryzł wargę koncentrując się na odpowiedzi.
- Cóż. - Odrzekł. - To był pokój na rozrywki rodziców. Był tutaj mini barek, taki jak u Nate'a, i kino domowe. Mój ojciec trzymał tutaj wszystkie trunki. Zawsze się włamywaliśmy jak nie było rodziców w domu.

- Kto to "my"? - Spytałam.

- Ava i ja. - Odpowiedział. - Czasem Max i reszta. - Uśmiechnął się na wspomnienie. - Those were the days, man.

Oparłam się o stos pudeł.
- Naprawdę tęsknisz za życiem, prawda?
- Bardziej niż za czymkolwiek innym. - Powiedział kręcąc głową. - Zrobiłbym wszystko żeby znów móc żyć. - Wypowiedział to z taką determinacją i zacięciem, że prawie uwierzyłam, że to jest możliwe.

- Miałam kompletnie na odwrót kilka miesięcy temu. - Odparłam cicho skubiąc nitkę wystającą z rękawa mojego swetra. - Zrobiłabym wszystko żeby skończyć ze sobą.

- Dlaczego?

Wzruszyłam ramionami nie patrząc na niego.
- Miałam depresje, w sumie ciągle tak jakby mam. - Zmarszczyłam delikatnie nos unosząc do niego wzrok. - Ale jest już lepiej.

- Jak często się... - Poruszył się wskazując głową na moje przedramienia. - ...Cięłaś?

Odruchowo obciągnęłam rękawy.
- Możemy pogadać o czymś innym?
- Ty zaczęłaś.
- Okej, ale teraz kończę.

Uśmiechnął się delikatnie na moją zmianę humoru.

Pochyliłam na bok główę.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Właśnie zapytałaś.
Wywróciłam oczami, kiedy posłał mi swój uśmieszek. - Wiesz o co mi chodzi.
- Dawaj. - Przytaknął. - Pytaj.
Wlepiłam wzrok w moje stopy.
- Czy ty w ogóle kochałeś Avę?
Uniósł brew.
- Avę?
Kiwnęłam głową.
Nastała cisza.
Spojrzałam na niego.
- Nie. - W końcu odpowiedział. - Nie potrafiłbym kochać Avę.

***

Zabrzmiał ostatni poniedziałkowy dzwonek, a ja odetchnęłam z ulgą, że ten dzień dobiegł końca. Zebrałam swoje rzeczy i wyszłam z klasy biologicznej do mojej wolności.

Przechodziłam przez parking kierując się do mojego samochodu, gdy nagle ktoś chwycił mnie za rękę zaciągnął na tyły budynku.

- Co jest do cholery? - Wyrwałam się z uścisku Avy.
Ta się wyprostowała i skrzyżowała ramiona na piersiach. Blond włosy były idealnie wyprostowane, a na powiekach miała czarny eyeliner żeby powiekszyć brązowe oczy. Usta, jak zwykle pokryte były wiśniowo-czerwoną pomadką.

Wlepiałam w nią wzrok.

- Co podsłuchaś? - Zapytała przechodząc do sedna.
Poprawiłam ramiączko torby na moim ramieniu.
- O co ci chodzi?
- Dokładnie wiesz o co mi chodzi. Syknęła.

Kiedy uświadomiłam sobie, że w zeszłym tygodniu podsłuchałam rozmowę Avy i Maxa na korytarzu, zalała mnie fala niepokoju.

- Nic nie słyszałam. - Powiedziałam jej.
- Bzdura.

Nie było sensu ją okłamywać, więc równie dobrze mogłam powiedzieć prawdę. Może nawet odwróce kota ogonem.

- Słyszałam jak rozmiawialiście o Harrym. - Odparłam naśladując jej pasturę.

Jej wyraz twarzy nie uległ zmianie.

- No i? - Spytała płasko.
- Kim on jest?
Jej kącik ust delikatnie drgnął.

- A co to ma za znaczenie, co usłyszałam? - Uniosłam brwi.

- Nie powinnaś podsłuchiwać prywatnych rozmów. - Rzuciła.
- Prywatnych. - Parsknęłam. - Staliście na pustym korytarzu, każdy mógł was usłyszeć.
- Najwyraźniej. - Wlepiła we mnie spojrzenie.
- Kim jest Harry? - Zapytałam ponownie.
Uniosła ramiona patrząc na mnie z pogardą. - Coś mi mówi, że ty go znasz.

- I co, jeśli tak?
Posłała mi uśmiech bez krzty humoru.
- Nie wiem za kogo ty się uważasz. - Syknęła Ava. - Ale radzę ci pilnować swojego nosa, bo chodząc i ględząc o morderstwie Harry'ego Styles'a jest złym pomysłem.
- Niby dlaczego?
Ava zacisnęła szczękę.
- Szkoda mi na to czasu. - Podsumowała unikając mojego pytania. Minęła mnie i ruszyła w kierunku parkingu.

Podążyłam za nią, ale przystopowałam żeby nie być za blisko niej. Zauwazyłam jak podchodzi do Maxa, miała zaróżowione policzki. Wyglądało na to, że wykrzykuje coś do Maxa. On odwrócił głowę w moim kierunku i zmierzył mnie wzrokiem.
Ava ciągle mówiła coś w złości, ale on nawet nie drgnął. W końcu się odwrócił żeby coś jej powiedzieć, był bez wyrazu.

Oboje zwrócili wzrok na mnie.

Słowa Harrego echem brzmiały w mojej głowie.

Wszystko jest możliwe.


________
DAM DAM DAAAAM! 
Stwierdziłam, że nie przestane na jednym tłumaczeniu i wzięłam się za kolejne. CME już możecie przeczytać, a jeśli jeszcze nie czytacie, to zachęcam. :) 

Kocham was wszystkich i każdego z osobna. Jeśli jeszcze mnie nie znienawidziliście, to mam nadzieję, że przeczytaliście rozdział i zostawicie coś po sobie. ❤️

6 komentarzy:

  1. Tak się cieszę, że w końcu coś dodałaś! Tęskniłam za tym opowiadaniem :')

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze zdziwiłam się kiedy coś dodalas. Sądziłam że nie będzie już kontynuacji ale bardzo się cieszę ze jednak się pomyliłam. Powodzenia przy dalszej pracy. Pozdrawiam - Lilka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps jeśli znajdziesz czas i bedziesz miala ochote zajrzyj też do mnie na moje autorskie opowiadanie.
      psychological-fanfiction.blogspot.com

      Usuń
  3. Już zapomniałam jak fajne jest to opowiadanie <3 Jestem bardzo szczęśliwa widząc że wznowiłąś tłumaczenie tego bloga ;D Czekam na next ;***

    OdpowiedzUsuń
  4. Błagam na kolanach dodaj szybko next! !

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz dodaje motywacji do tłumaczenia, więc pozostaw po sobie jakieś słowo. x